Syn prof. Stanisława Tadeusza Gduli i Jadwigi Magdaleny z Romańskich. Urodził się 12 czerwca 1938 w Leżajsku, zam. w Gliwicach.
Przed wielu laty (w 2004) Andrzej Gdula przesłał mi wspomnienia o Leżajsku:
Chociaż podczas okupacji miałem zaledwie kilka lat, to jednak w mojej pamięci na zawsze pozostały obrazy i wspomnienia wielu tragicznych wydarzeń z tego okresu czasu. I chyba najbardziej tragicznym dla mnie wspomnieniem, był widok z okna naszego domu prowadzonych na miejsce straceń i skazanych sądem doraźnym na rozstrzelanie, w dniu 28 maja 1943 r. przez Niemców, 28 członków leżajskiego ugrupowania A.K. a wśród nich również mojego wujka Mieczysława Larendowicza. Te tragiczne wydarzenia z okresu okupacji hitlerowskiej, zostały tak bardzo głęboko zakodowane w mojej podświadomości, że przez ponad dwadzieścia lat po zakończeniu wojny, nie raz po nocach męczyły mnie przeróżne koszmarne sny, w których albo byłem ścigany psami przez gestapo i strzelano do mnie. Albo wraz z innymi stałem w szeregu przed plutonem egzekucyjnym itp.
W dniu 22 lipca 1944 roku rozpoczęła się bitwa o wyzwolenie Leżajska spod okupacji hitlerowskiej. I w tym czasie wraz z rodziną, niebezpieczne chwile wyzwolenie miasta przeżywaliśmy ukryci w piwnicy pod warsztatem naszej Babci. Jednak gdy tylko ucichła strzelanina, wszyscy wyszliśmy z piwnicy i przez okno naszego domu mogłem obserwować pierwszych żołnierzy radzieckiej piechoty kierujących się w stronę rynku. Pamiętam, że wtedy mieszkający naprzeciw nas dróżnik witał się z nimi częstując ich papierosami. Ale już na drugi dzień całe ulice miasta zwalone były wojskiem radzieckim. Przypomina mi się z tych dni bardzo zabawne zdarzenie, jak jakiś chłop zamienił z Rosjaninem swoją chudą szkapą na pięknego rasowe konia. Był to jak się potem okazało koń wyścigowy nie nauczony do ciągnięcia wozu w uprzęży I po odjeździe Rosjan biedny chłopina długo i bezskutecznie próbował zaprzęgnąć tego ruskiego konia do swojego wozu.
W tym czasie na podwórku domu mojej babci, stacjonowała zmotoryzowany oddział radziecki, którego dowódca wyglądający na Gruzina, okazywał mi bardzo wiele życzliwości i obdarowując mnie czy tylko mógł, ponieważ bardzo przypominałem mu jego syna. Czterdzieści lat później podczas mojego pobytu na delegacji służbowej w Dzierżyńsku koło Niżnego Nowogrodu, spotkałem Rosjanina, od którego dowiedziałem się, że jego ojciec jako żołnierz 13 Armii I Frontu Ukraińskiego po sforsowaniu Sanu najprawdopodobniej poległ właśnie przy wyzwalaniu Leżajska.
Od pierwszego 1 września 1944 roku rozpocząłem naukę w I klasie Szkole Podstawowej męskiej w Leżajsku. I tu moją wspaniałą wychowawczynią w pierwszych czterech klasach szkoły była pani Maria Szabo. Była ona nauczycielką bardzo wymagająca i ostrą ponieważ jak tylko ktoś cokolwiek przeskrobał, biła nas zawsze trzciną lub kijem po rękach,. A jak się jej trzcina lub kij połamały to biła nas po rękach drewnianym piórnikiem. Po wielu latach poznałem w Gliwicach, bratanka męża pani Marii Szabo - Mariana, który przez pewien okres okupacji przebywał u swojego wujostwa w Leżajsku. I nie raz wspominaliśmy sobie dawne Leżajskie czasy. W piątej klasie moim wychowawcą był dyrektor Roman Szczupak. Z całego okresu nauki w szkole największym wstrząsem dla nas uczniów była tragedia jaka rozegrał się w pobliżu naszej szkoły, kiedy to idąca rano do pracy młoda dziewczyna została zastrzelona z pistoletu przez mężczyznę, za którego nie chciała wyjść za mąż. Pozostały po tym na śniegu duże plamy krwi, które widzieliśmy na idąc do szkoły. Na dodatek ten niebezpieczny morderca zbiegł i nie wiadomo gdzie się ukrywał z nabitą bronią.
Ponieważ przed 1939 rokiem w Leżajsku obok ludności polskiej zamieszkiwała bardzo liczna grupa ok. 30% ludności żydowskiej oraz znaczna liczba Ukraińców nazywanej potocznie Rusinami, zawsze bardzo interesowały mnie stosunki jakie panowały pomiędzy tymi trzema odrębnymi grupami narodowościowymi.
W przypadku ludności ukraińskiej jak opowiadała mi moja matka do początków lat trzydziestych, pomiędzy nimi Rusinami i Polakami układały się tak dobre stosunki, że zwyczajowo proboszcz parafii kościoła unickiego razem ze swoimi parafianami przychodził na większe uroczystości w kościele rzymsko-katolickim w Leżajsku. I na odwrót. Ale niestety na początku lat trzydziestych nowym proboszczem kościoła unickiego w Leżajsku, został młody ksiądz bardzo aktywny nacjonalista Ukraiński. Co w następstwie doprowadziło do czynnej kolaboracją, części ludności ukraińskiej z okupantem hitlerowskim. Ale już zaraz po wojnie na skutek wysiedlenia ludność rdzennie ukraińskiej do ZSRR problemy stosunków Polaków z ludnością Ukraińską zupełnie straciły na znaczeniu.
Natomiast w przypadku bardziej licznej mniejszości żydowskiej, na jej wzajemne stosunki z Polakami rzutowały bardzo duże odrębności kulturowe i religijne. Ale ponieważ władze państwowe i lokalne okazywały tolerancyjne poszanowanie tych odrębnych tradycji żydowskich, jak opowiadała moja matka na uroczystości większych świąt żydowskich, Gimnazjum leżajskie delegowało do Bóżnicy jednego z profesorów. I jak opowiadał on potem, wchodząc do Bóżnicy zdejmował kapelusz. Na co wówczas zwrócił mu uwagę Rabin.
"Panie profesorze, proszę dla uszanowania miejsca świętego włożyć kapelusz na swoją głowę."
Również młodzież gimnazjalna była wychowywana w duchu wzajemnej tolerancji oraz unikania wszelkich nieporozumień z mniejszościami narodowościowymi. Dlatego we wszystkich szkołach na terenie wschodniej Polski panowały zwyczajowo dobre stosunki koleżeńskie pomiędzy wszystkimi uczniami. Jak też zupełnie normalnym zjawiskiem, było to, że w szkołach Polaków religii uczył katecheta kościoła rzymsko-katolickiego, żydów uczył rabin a Rusinów religii uczył katecheta kościoła unickiego.
Opowiadała mi też Matka, o tragicznym wydarzeniu, do którego doszło na lekcji przysposobienia wojskowego w leżajskim Gimnazjum, gdy jedna z Żydówek przypadkowo śmiertelnie postrzeliła drugą żydówka. Gdyby jednak ten wypadek spowodowała Polka, to mogło by to być odebrane jako akt wrogości Polaków w stosunku do ludności żydowskiej.
Z opowiadań Matki pamiętam też, że miała Ona swojej klasie szereg koleżanek i kolegów Żydów. I z pośród nich, [ponieważ sama grała na skrzypcach w orkiestrze gimnazjalnej], najbardziej wspominała swojego kolegę z orkiestry szkolnej Żyda Szwarca, wyjątkowo uzdolnionego skrzypka, który jak się dowiedziała o tym dopiero po wojnie, został zastrzelony przez gestapowca na estradzie w Krynicy.
Jak wielu mieszkańców Leżajska, moja matka i jej rodzina bardzo ceniła leżajskiego lekarza Żyda doktora Lewintera, wyjątkowo dobrego człowieka, który sam wychowany w bardzo biednej rodzinie, przez całe życie, jak tylko mógł pomagał wszystkim biedakom w Leżajsku. Toteż w sytuacji zagrożenia jego życia ze strony Niemców, znajomi Polacy Leżajszczanie pomagali mu początkowo ukrywać się w Leżajsku. A gdy to już było zbyt niebezpieczne, wywieźli go do Przemyśla. Eskortowała go tam siostra mojej matki Anna Romańska, znająca dobrze Przemyśl z okresu nauki w Seminarium Nauczycielskim.
Z opowiadań wielu ludzi wiem, że mimo bardzo ostrych restrykcji hitlerowskich za okazywanie w czasie okupacji pomocy Żydom, wielu Polaków jak mogło tak im pomagało.
Moja ciotka siostra mojego ojca Maria Gdula, w okresie okupacji pracowała jako ekspedientka w piekarni. I nie jeden raz narażając się co najmniej na wysyłkę do obozu w Oświęcimiu dawała głodnym żydom z getta po kawałku chleba. Kiedyś gestapowcy złapali jednego takiego żyda któremu ciotka dała kawałek chleba. I zaraz przyprowadzili go do piekarni żeby upewnić się skąd on ma ten chleb. Na całe szczęście dla mojej ciotki Żyd przy niej oświadczył, że to on ukradł tę połówkę chleba i to tylko uratowało moją ciotkę przed aresztowaniem przez gestapo.
W okresie pierwszych lat powojennych pozostała w Leżajsku, tragiczna pamiątka eksterminacji Żydów w okresie hitlerowskiej okupacji – Rynek miejski wyłożony setkami płyt nagrobkowych z żydowskiego kirkutu, przypominający tym dawną tak liczną obecność Żydów w naszym mieście.
I na tym kończą się moje wspomnienia z Leżajska, ponieważ od wrześniu 1949 roku po służbowym przeniesieniu ojca do pracy w Stalowej Woli przenieśliśmy się tam wraz z całą rodziną.
W dniu 22 lipca 1944 roku rozpoczęła się bitwa o wyzwolenie Leżajska spod okupacji hitlerowskiej. I w tym czasie wraz z rodziną, niebezpieczne chwile wyzwolenie miasta przeżywaliśmy ukryci w piwnicy pod warsztatem naszej Babci. Jednak gdy tylko ucichła strzelanina, wszyscy wyszliśmy z piwnicy i przez okno naszego domu mogłem obserwować pierwszych żołnierzy radzieckiej piechoty kierujących się w stronę rynku. Pamiętam, że wtedy mieszkający naprzeciw nas dróżnik witał się z nimi częstując ich papierosami. Ale już na drugi dzień całe ulice miasta zwalone były wojskiem radzieckim. Przypomina mi się z tych dni bardzo zabawne zdarzenie, jak jakiś chłop zamienił z Rosjaninem swoją chudą szkapą na pięknego rasowe konia. Był to jak się potem okazało koń wyścigowy nie nauczony do ciągnięcia wozu w uprzęży I po odjeździe Rosjan biedny chłopina długo i bezskutecznie próbował zaprzęgnąć tego ruskiego konia do swojego wozu.
W tym czasie na podwórku domu mojej babci, stacjonowała zmotoryzowany oddział radziecki, którego dowódca wyglądający na Gruzina, okazywał mi bardzo wiele życzliwości i obdarowując mnie czy tylko mógł, ponieważ bardzo przypominałem mu jego syna. Czterdzieści lat później podczas mojego pobytu na delegacji służbowej w Dzierżyńsku koło Niżnego Nowogrodu, spotkałem Rosjanina, od którego dowiedziałem się, że jego ojciec jako żołnierz 13 Armii I Frontu Ukraińskiego po sforsowaniu Sanu najprawdopodobniej poległ właśnie przy wyzwalaniu Leżajska.
Od pierwszego 1 września 1944 roku rozpocząłem naukę w I klasie Szkole Podstawowej męskiej w Leżajsku. I tu moją wspaniałą wychowawczynią w pierwszych czterech klasach szkoły była pani Maria Szabo. Była ona nauczycielką bardzo wymagająca i ostrą ponieważ jak tylko ktoś cokolwiek przeskrobał, biła nas zawsze trzciną lub kijem po rękach,. A jak się jej trzcina lub kij połamały to biła nas po rękach drewnianym piórnikiem. Po wielu latach poznałem w Gliwicach, bratanka męża pani Marii Szabo - Mariana, który przez pewien okres okupacji przebywał u swojego wujostwa w Leżajsku. I nie raz wspominaliśmy sobie dawne Leżajskie czasy. W piątej klasie moim wychowawcą był dyrektor Roman Szczupak. Z całego okresu nauki w szkole największym wstrząsem dla nas uczniów była tragedia jaka rozegrał się w pobliżu naszej szkoły, kiedy to idąca rano do pracy młoda dziewczyna została zastrzelona z pistoletu przez mężczyznę, za którego nie chciała wyjść za mąż. Pozostały po tym na śniegu duże plamy krwi, które widzieliśmy na idąc do szkoły. Na dodatek ten niebezpieczny morderca zbiegł i nie wiadomo gdzie się ukrywał z nabitą bronią.
Ponieważ przed 1939 rokiem w Leżajsku obok ludności polskiej zamieszkiwała bardzo liczna grupa ok. 30% ludności żydowskiej oraz znaczna liczba Ukraińców nazywanej potocznie Rusinami, zawsze bardzo interesowały mnie stosunki jakie panowały pomiędzy tymi trzema odrębnymi grupami narodowościowymi.
W przypadku ludności ukraińskiej jak opowiadała mi moja matka do początków lat trzydziestych, pomiędzy nimi Rusinami i Polakami układały się tak dobre stosunki, że zwyczajowo proboszcz parafii kościoła unickiego razem ze swoimi parafianami przychodził na większe uroczystości w kościele rzymsko-katolickim w Leżajsku. I na odwrót. Ale niestety na początku lat trzydziestych nowym proboszczem kościoła unickiego w Leżajsku, został młody ksiądz bardzo aktywny nacjonalista Ukraiński. Co w następstwie doprowadziło do czynnej kolaboracją, części ludności ukraińskiej z okupantem hitlerowskim. Ale już zaraz po wojnie na skutek wysiedlenia ludność rdzennie ukraińskiej do ZSRR problemy stosunków Polaków z ludnością Ukraińską zupełnie straciły na znaczeniu.
Natomiast w przypadku bardziej licznej mniejszości żydowskiej, na jej wzajemne stosunki z Polakami rzutowały bardzo duże odrębności kulturowe i religijne. Ale ponieważ władze państwowe i lokalne okazywały tolerancyjne poszanowanie tych odrębnych tradycji żydowskich, jak opowiadała moja matka na uroczystości większych świąt żydowskich, Gimnazjum leżajskie delegowało do Bóżnicy jednego z profesorów. I jak opowiadał on potem, wchodząc do Bóżnicy zdejmował kapelusz. Na co wówczas zwrócił mu uwagę Rabin.
"Panie profesorze, proszę dla uszanowania miejsca świętego włożyć kapelusz na swoją głowę."
Również młodzież gimnazjalna była wychowywana w duchu wzajemnej tolerancji oraz unikania wszelkich nieporozumień z mniejszościami narodowościowymi. Dlatego we wszystkich szkołach na terenie wschodniej Polski panowały zwyczajowo dobre stosunki koleżeńskie pomiędzy wszystkimi uczniami. Jak też zupełnie normalnym zjawiskiem, było to, że w szkołach Polaków religii uczył katecheta kościoła rzymsko-katolickiego, żydów uczył rabin a Rusinów religii uczył katecheta kościoła unickiego.
Opowiadała mi też Matka, o tragicznym wydarzeniu, do którego doszło na lekcji przysposobienia wojskowego w leżajskim Gimnazjum, gdy jedna z Żydówek przypadkowo śmiertelnie postrzeliła drugą żydówka. Gdyby jednak ten wypadek spowodowała Polka, to mogło by to być odebrane jako akt wrogości Polaków w stosunku do ludności żydowskiej.
Z opowiadań Matki pamiętam też, że miała Ona swojej klasie szereg koleżanek i kolegów Żydów. I z pośród nich, [ponieważ sama grała na skrzypcach w orkiestrze gimnazjalnej], najbardziej wspominała swojego kolegę z orkiestry szkolnej Żyda Szwarca, wyjątkowo uzdolnionego skrzypka, który jak się dowiedziała o tym dopiero po wojnie, został zastrzelony przez gestapowca na estradzie w Krynicy.
Jak wielu mieszkańców Leżajska, moja matka i jej rodzina bardzo ceniła leżajskiego lekarza Żyda doktora Lewintera, wyjątkowo dobrego człowieka, który sam wychowany w bardzo biednej rodzinie, przez całe życie, jak tylko mógł pomagał wszystkim biedakom w Leżajsku. Toteż w sytuacji zagrożenia jego życia ze strony Niemców, znajomi Polacy Leżajszczanie pomagali mu początkowo ukrywać się w Leżajsku. A gdy to już było zbyt niebezpieczne, wywieźli go do Przemyśla. Eskortowała go tam siostra mojej matki Anna Romańska, znająca dobrze Przemyśl z okresu nauki w Seminarium Nauczycielskim.
Z opowiadań wielu ludzi wiem, że mimo bardzo ostrych restrykcji hitlerowskich za okazywanie w czasie okupacji pomocy Żydom, wielu Polaków jak mogło tak im pomagało.
Moja ciotka siostra mojego ojca Maria Gdula, w okresie okupacji pracowała jako ekspedientka w piekarni. I nie jeden raz narażając się co najmniej na wysyłkę do obozu w Oświęcimiu dawała głodnym żydom z getta po kawałku chleba. Kiedyś gestapowcy złapali jednego takiego żyda któremu ciotka dała kawałek chleba. I zaraz przyprowadzili go do piekarni żeby upewnić się skąd on ma ten chleb. Na całe szczęście dla mojej ciotki Żyd przy niej oświadczył, że to on ukradł tę połówkę chleba i to tylko uratowało moją ciotkę przed aresztowaniem przez gestapo.
W okresie pierwszych lat powojennych pozostała w Leżajsku, tragiczna pamiątka eksterminacji Żydów w okresie hitlerowskiej okupacji – Rynek miejski wyłożony setkami płyt nagrobkowych z żydowskiego kirkutu, przypominający tym dawną tak liczną obecność Żydów w naszym mieście.
I na tym kończą się moje wspomnienia z Leżajska, ponieważ od wrześniu 1949 roku po służbowym przeniesieniu ojca do pracy w Stalowej Woli przenieśliśmy się tam wraz z całą rodziną.
zobacz też:
Stanisław Jerzy Gdula
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz